Pamiętacie film z Julią Roberts zatytułowany "Erin Brockovich"? To film oparty na faktach opowiadający o kobiecie, która wystąpiła przeciwko koncernowi chemicznemu, który truł środowisko i powodował śmierć i ciężkie choroby wielu mieszkańców.
Działalność Erin Brockovich doprowadziła do wygrania sprawy z koncernem i wypłacenia ofiarom największego w historii USA odszkodowania związanego z zatruciem środowiska.
Od lat wiadomo, że w naszym województwie według danych Krajowego Rejestru Chorób Nowotworowych, jest największa ilość zachorowań na raka z wszystkich województw w Polsce. Bardzo wysoki odsetek chorych występuje w Gdańsku. Ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie wywołuje to niepokoju mieszkańców i mieszkanek naszej dynamicznie rozwijającej się metropolii.
Informacja o proteście Greenpeace w gdańskim porcie przeciwko statkowi wiozącemu węgiel z Mozambiku zelektryzowała dziś mieszkańców Trójmiasta i całej Polski. Ten Międzynarodowy protest na dużą skalę pokazał, że można nagłośnić jakiś problem brawurowym działaniem. Oczywiście niepokój związany ze zmianami klimatycznymi spowodowanymi spalaniem węgla jest uzasadniony. Jednak czy tajemnicza zachorowalność na raka w miejscu, które ze względu na położenie wśród porośniętych lasami wzgórz morenowych i Zatoki Gdańskiej powinno być szczególnie zdrowe, nie powinna też wzbudzić zainteresowania i niepokoju mieszkańców i międzynarodowych organizacji ekologicznych? Czy przynajmniej nie mógłby w tej sprawie wypłynąć na zatokę jakiś mały kuter rybacki z banerem? Z napisem "stop spalaniu rakotwórczych substancji w spalarni nad brzegiem Zatoki Gdańskiej!".
Wciąż mnie nurtuje pytanie dlaczego mimo wielu przykładów powodzenia obywatelskich protestów w innych miejscach w Polsce nikt nie stanął w ubiegłym roku na drodze ciężarówek wiozących do Gdańska co najmniej 700 ton niebezpiecznych odpadów z Gostynina, węglowodorów aromatycznych typu toluen, ksylen, "które są bardzo niebezpieczne dla zdrowia i życia".
Wcześniej, w 2012 roku do spalarni w Gdańsku, obok Westerplatte trafiło 15 tysięcy ton skażonej środkiem grzybobójczym HCB ziemi z Ukrainy. Ziemi, która była nieprawidłowo składowana na terenie spalarni nad samym brzegiem Zatoki Gdańskiej gdzie kąpią się turyści i mieszkańcy. W której pływają ryby, które po złowieniu trafiają na nasze talerze. Utylizacja tej ziemi zajęła kilka lat, a mieszkańcy w tym czasie wdychali dym, który dzień i noc wydobywał się z komina spalarni na plaży Westerplatte. Raz biały, a innym razem czarny. Dym widać nawet z plaży w Sopocie.
Ostatniej niedzieli spacerowałam po Westerplatte w tłumie dzieci, które przyjechały tu z rodzinami zwiedzić miejsce bohaterskiej walki Polaków w pierwszych dniach września 1939 roku. Jednak przy okazji wszyscy nawdychaliśmy się dymu z komina sterczącego nad dwoma tajemniczymi zbiornikami, na których triumfalnie napisana jest nazwa spalarni specjalizującej się w utylizacji odpadów niebezpiecznych. Czy jednak nie znajduje się ona zbyt blisko Muzeum Westerplatte, nie wspominając o zaledwie nieco ponad kilometrowej odległości od bloków w Nowym Porcie, czy dziesięciokilometrowej odległości (w linii prostej) od sopockiego mola?
Przypomnijmy za trojmiasto.pl, że "w 2011 roku 22 tysiące ton skażonej ziemi z HCB trafiło z Ukrainy do gdańskiego zakładu Port Service. (...) Firma w swojej siedzibie w Gdańsku składowała odpady w niewłaściwy, zagrażający środowisku sposób. Z kolei po spaleniu ziemi szefostwo firmy przekazało popioły innej spółce, która w nieodpowiedni sposób zmagazynowała odpady w żwirowni w Ełganowie." Dwaj oskarżeni z Ełganowa zostali przez sąd uniewinnieni, ale były szef firmy Port Service, Krzysztof Pusz został skazany - ma zapłacić 25 tysięcy złotych grzywny. Prasa doniosła, że oskarżony był bardzo zadowolony z wyroku. Kto by nie był w jego sytuacji? Prokuratura żądała dla Pusza znacznie wyższej kary: czterech lat więzienia, 1,5 milionów złotych grzywny i naprawienia szkody w wysokości około 5 milionów złotych. Nic dziwnego, że Krzysztof Pusz wesoło kroczył parę dni temu z banerem "Porozumienie 2019" razem z elitą w osobach prezydentów Sopotu i Gdańska oraz Małgorzatą Kidawa-Błońską.
Podczas kiedy Gdańsk nadal czeka na swoją Erin Brockovich może zastanówmy się co powoduje, że godzimy się bezrefleksyjnie na to, że przedsiębiorstwo z większościowym pakietów udziałów niemieckiej firmy z miejscowości Melle zamiast spalać najgorsze śmieci u siebie, za nasza zachodnia granicą woli to robić nad Zatoką Gdańską. I jak będzie funkcjonowało Muzeum Westerplatte w oparach dymu z utylizowanych kilka metrów dalej niebezpiecznych odpadów?
Małgorzata Tarasiewicz
- 20/09/2019 21:33 - Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej
- 19/09/2019 16:38 - Akapit wydawcy: W kryzysie wieku średniego
- 18/09/2019 08:48 - Antoni Szymański: Witold Pilecki – człowiek niezłomny
- 12/09/2019 18:23 - Dziwna wojna na Zachodzie, czyli polityka realna
- 12/09/2019 17:09 - Akapit wydawcy: POstulat za 97 mld zł - zdrowie dla władzy
- 07/09/2019 18:36 - Akapit wydawcy: Pomaska licho fałszuje
- 07/09/2019 16:50 - Antoni Szymański: Wspieram ojcostwo
- 06/09/2019 13:03 - Czy w Sopocie powinny powstać Rady Dzielnic?
- 30/08/2019 15:25 - Czyja jest woda w Sopocie?
- 29/08/2019 17:30 - Akapit wydawcy: Wojny domowe