Przedszkole, to nie teatr ani muzeum, do którego wybiera się kilka procent społeczności miejskiej, nawet jeśli to taka metropolia, jak Gdańsk. W przedszkolu nie wpatrujemy się w martwe obiekty, jakimi są powstałe przed wiekami eksponaty i obrazy. W przedszkolu nasz dzieci uczą się wiązać buty, poprawnie trzymać kredkę, nieustannie sygnalizować swoje potrzeby fizjologiczne, a nade wszystko poznają kim jest drugi człowiek, jak się z nim komunikować, jak go nie urazić, w jaki sposób wyrażać swoje niezadowolenie. Tam właśnie nasze dzieci mają szansę się socjalizować, ale czy większość taką szansę w ogóle dostaje?
Nie jestem przeciwko kulturze i edukacji, ponieważ także moje dziecko będzie korzystało w przyszłości z takich obiektów, jak Centrum Hewelianum (przeznaczone 6,6 mln. zł. z budżetu miejskiego), Europejskiego Centrum Solidarności (105 mln. zł.) lub Teatru Szekspirowskiego (5,4 mln. zł.), jednak zanim to nastąpi muszę je najpierw nauczyć samodzielnie zakładać buty, respektu i szacunku przed starszymi oraz posługiwania się widelcem. I bardzo chętnie to robię, i chętniej jeszcze robiłbym więcej, gdybym nie musiał zajmować się wraz z żoną pracą zawodową). Wszystko wydaje się być zaklętym kręgiem, ponieważ wychodząc do pracy nie mam z kim zostawić mojego dziecka, a przedszkola publiczne, które już na samym początku otwierania naboru, zamykają przede mną drzwi z powodu braku miejsc. Gdzie leży więc problem? Jak to się ma do polityki prorodzinnej, która jest jedynie pustym hasłem rządzącej partii oraz kartą przetargową w wyborach. Tysiące matek straciło zaufanie do nieustannie powtarzanych prorodzinnych haseł i relacje z kolejnych obrad sejmu słuchają już w samolocie kierującym się na Wyspy Brytyjskie, z biletem w jedną tylko stronę i wózkiem dziecięcym w luku bagażowym. Gdzie równowaga i umiejętność wyboru spraw najważniejszych dla społeczeństwa? Po co buduje się piękne nowe osiedla (jak na Oruni Górnej), kiedy nie ma przy tym żadnej infrastruktury poza Biedronką, do której przecież nie zaprowadzę dziecka udając się do pracy. Odnoszę wrażenie, że dotyka nas wszechogarniająca paranoja i wyborcze zafałszowanie, a moje dziecko wzrasta w matrixie i świecie, który nie daje mu równych szans do rozwoju.
Modnym biznesem jest ostatnio własne „przedszkole” niepubliczne. To doskonały interes dla cwaniaka, który potrafi pozyskiwać pieniądze z Unii Europejskiej. Zatrudniane tam nauczycielki przedszkolne opłacane są z projektów unijnych, nie wspominając już o logopedach oraz innych zajęciach dodatkowych. Placówkom niepublicznym gmina wciąż przeznacza 75% stawki finansowej przewidzianej w budżecie na każdego przedszkolaka. Ponadto istnieje możliwość ciągłego zatrudniania i zwalniania stażystów, którzy są przecież opłacani z Urzędu Pracy. Czyżby zatem dyrektorzy mieli niemal 100% zysku na każdej tego typu placówce? Przecież rodzice płacą od 500 do 1000 zł czesnego miesięcznie i dodatkowo finansują zajęcia logopedyczne, językowe, rytmiczne, korekcyjne itp. Gdzie zatem są te pieniądze? Czy nie lepiej byłoby otwierać nowe przedszkola publiczne opłacane jak prywatne, z pieniędzy państwowych? Mogłoby ich wówczas powstać dużo więcej, niż obecnie. Trudna to logika, której zdaję się nie pojmować.
Nowe osiedla z samej zasady powinny być w pierwszej kolejności wyposażone w infrastrukturę faktycznie niezbędną ich mieszkańcom, czyli nie solaria i powtarzające się supermarkety, ale placówki oświatowe, świetlice środowiskowe, szkoły itp. W naszym kraju wszystko stoi na głowie, zatem najpierw rośnie piękne osiedle bloków mieszkalnych, a za kilka lat przedszkole, szkoła podstawowa, linia tramwajowa i przystanki autobusowe. Do tego czasu szanowni mieszkańcy, płaćcie wysokie czynsze, opłacajcie daninę od gruntów i cieszcie się betonowym pejzażem, uklepanym piaskiem dowożąc swoje dzieci do przedszkoli i szkół oddalonych lata świetlne od domu, jeśli uda się wam otrzymać miejsce w jednym z nich.
Moim zdaniem obecna polityka władz rządowych, a także niższych szczebli, w sposób jawny i rzecz by można nawet arogancki, łamie podstawowe prawa obywatela określone Konstytucją (II rozdz. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej) o nierównym traktowaniu oraz braku dostępności do podstawowych świadczeń użyteczności publicznej i oświatowej.
Może warto byłoby pomyśleć o kadencyjności prezydentów miast, którzy chętniej dofinansowują i obejmują swym patronatem projekty, które nie są pierwszą potrzebą i tym samym nie korzysta z nich ogół lub choćby większość mieszkańców. Najważniejsza jest przecież oświata i opieka nad obywatelem, a potem dobra kulturalne i płynące z tego przyjemności. Jestem może idealistą i marzę o prawdziwej socjaldemokracji życząc sobie, by moje dziecko z powodu braku miejsc w przedszkolach publicznych nie musiało uczęszczać do prywatnych, które otwierane są w mieszkaniach lub lokalach usługowych. Mam już dość arogancji i buty władzy, która wraca do swych prapoczątków, czyli formułując się na kształt dynastii absolutnej.
Karol Liszkiewicz
- 08/05/2013 16:27 - Czy aby to lekcja anatomii? Wystawa „Bodies…” w Gdańsku - pytania do władz i prokuratury…
- 07/05/2013 18:53 - Mój Wrzeszcz: Utarg niższy o 50%, czynsze na tym samym poziomie
- 01/05/2013 17:59 - Niech się święci 1 Maj!
- 30/04/2013 07:43 - Latarką w półmrok: Lechia, nasza udręka
- 29/04/2013 12:30 - Okiem Borowczaka: Kropla drąży skałę
- 24/04/2013 16:09 - Mój Wrzeszcz: Ujarzmić graffiti
- 24/04/2013 09:33 - Okiem Borowczaka: Młode Miasto – miastem wolności
- 17/04/2013 14:36 - Mój Wrzeszcz: 18 rocznica tragedii we Wrzeszczu
- 15/04/2013 08:30 - Okiem Borowczaka: Wypijmy za błędy
- 11/04/2013 20:16 - Latarką w półmrok: Samorządzić