Z Kazimierzem Zimnym, olimpijczykiem z Melbourne i Rzymu (brązowy medal), koordynatorem XXIV Orlen Maratonu Solidarności, czołowym długodystansowcem w latach sześćdziesiątych, wyróżnionym Nagrodą Fair Play Polskiego Komitetu Olimpijskiego za całokształt kariery sportowej i godne życie po jej zakończeniu rozmawia Artur S. Górski
- Jest pan jednym z nielicznych olimpijczyków, medalistów. Za czasów pańskich startów na bieżni sport wyglądał zapewne inaczej. Czy sportowy świat poszedł tak bardzo naprzód, że zostawił za sobą sportowe zasady i ideały?
Kazimierz Zimny: Inne są czasy. To nic odkrywczego, że świat się zmienia więc i sport, który był moim wyczynowym udziałem, wygląda inaczej. Mieliśmy ambicje reprezentowania Polski i wielką satysfakcję z noszenia koszulki z godłem. Harowaliśmy dla kibiców. W 1954 roku zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów w biegu na 1500 metrów. Wybiegałem kolejny sukces w 1955 roku w biegu na 5 kilometrów. W nagrodę otrzymałem buty sportowe i koszulkę. Od wejścia do kadry narodowej przysługiwało mi „kieszonkowe” – całe 450 złotych. Dzisiaj to są wielkie pieniądze, reklamy, media. Zakradła się komercja. W sporcie olbrzymią rolę grają pieniądze. Szkoda, że w przypadku naszych reprezentantów, piłkarzy, ostatnio nie poszło to w parze z poziomem.
- Zawodnicy, ci najpopularniejsi, zarabiają krocie. I na nich też zarabiają kluby i sponsorzy. Czy sportowcy są wykorzystywani?
Kazimierz Zimny: Sami się garną dla tych gratyfikacji, stając się aktorami i produktem. To nie jest dobra droga. Zasady fair play się gubią. Ważne, by wygrać, zgarnąć pulę, czasem nabrać sędziego, publiczność. My biegaliśmy jako amatorzy, dla sportu. Dzisiaj jest sport zawodowy, za wielkie pieniądze. Inna jest kalkulacja, inne priorytety i inny sposób myślenia.
- Reprezentanci Polski w piłce nożnej i ich trener grali w reklamach, nie na boisku więc nawet dżentelmeni z Senegalu ich ośmieszyli…
Kazimierz Zimny: Obserwuję na przykładzie piłki nożnej, że najważniejsza stała się nie reprezentacja, a prezencja samego siebie. Sport zdaje się odchodzić na drugi plan. To nie jest dobra recepta na sukces. Skoro zabrakło wiary, że potrafimy zawalczyć, to efekt jest taki, że nasi na mundialu wypadli słabo. Na szczęście dla zawodników i kibiców nie zawsze i nie wszędzie zamiast morderczego, wyczynowego treningu są zabawy, koncerty rockowe, towarzystwo żon i partnerek na zgrupowaniach. Aktywności medialne nie zastąpią harówki na treningach. Ja, były zawodnik, trener, szkoleniowiec i działacz ze smutkiem i z niepokojem oglądałem i czytałem relacje ze zgrupowań kadry i wywiady. Niekorzystnie wpływa na sport wyczynowy zaangażowanie w inne rodzaje aktywności przed zawodami, a co mówić - przed takim turniejem jak mistrzostwa świata. Metody treningowe mnie niepokoiły. To nie była recepta na sukces. Sport powinien się opierać na innej filozofii. I taką zaprezentowało kilka świetnych drużyn, jak Chorwacja, Belgia, Anglia. Nasza reprezentacja do elity się nie dopasowała. Nie potrafimy zawalczyć z najlepszymi.
- Pana wyłowił Józef Żylewicz, trener lekkoatletów Lechii Gdańsk, trafił pan do reprezentacji, zwanej „Wunderteamem” pod opieką Jana Mulaka. Trener Adam Nawałka nie udźwignął reprezentacji? Przecież był świetnym zawodnikiem, mistrzem Polski z Wisłą, reprezentantem...
Kazimierz Zimny: Z tego co widziałem i słyszałem, to trudno było nazwać przygotowania treningiem wyczynowca. Sport wyczynowy to jest harówka. Ten rytm sprawił, że dołączono mnie w 1956 roku do ekipy na olimpiadę w Melbourne. W ostatniej chwili uszyto garnitur, skompletowano wyposażenie. Byłem w wysokiej formie, ale zabrakło szczęścia. W 1960 roku na olimpiadzie w Rzymie byłem w gronie faworytów. Ułożyłem taktykę biegu, by dyktować tempo, wymęczyć przeciwnika. Liczyłem, że ostatnie trzy okrążenia pobiegnę zrywami co sto metrów. Nie przewidziałem, że Murray Halberg zerwie się na cztery okrążenia przed metą. Była straszna gonitwa. Odskoczył mi na 30 metrów i już nie dałem rady go dogonić. O pierś przegrałem srebro z Hansem Grodotzkim. Walczyliśmy bardzo…
- Na tegorocznym mundialu też wielu pokazało się godnie, im się chciało „gryźć trawę”. Taka Chorwacja była zespołem złożonym z zawodników z różnych klubów Europy, z pokolenia urodzonego podczas wojny na Bałkanach…
Kazimierz Zimny: Wspomnieliśmy o różnicach w podejściu do sportu zatem i coś a propos Chorwacji. Z czasów Jugosławii mam bardzo dobre wspomnienia. Wracam do czasów gdy jeździliśmy do Dubrownika, do Dalmacji i na Makarską Riwierę. To nie był wywczas. Po całym sezonie naszej harówce to był wstępny obóz przygotowania do następnego sezonu. Byliśmy na wczasowym jedzeniu, czyli bułeczka, dżemik, serek. I skakanie po górach. Po drodze szukaliśmy strumyka, by się napić źródlanej wody. A w jeziorkach i nad brzegiem Adriatyku mieliśmy okazję wymoczenia stawów co korzystnie wpływa na rehabilitację i regenerację. Nie mieliśmy przy sobie zbyt wiele grosza. Nic właściwie. Kilka dinarów. Na koniec obozu treningowego dietę nam wypłacano, dolara dziennie.
- Takie były czasy…
Kazimierz Zimny: Skromne, ale ambitne. Wśród naszych kolegów byli dawni partyzanci jugosłowiańscy. Do dziś wspomnienia żyją. Wspominam ciepło Chorwację i życzyłem sukcesu jej piłkarzom.
- Czy sukcesem będzie kolejna edycja trójmiejskiego maratonu?
Kazimierz Zimny: Musi być, skoro od lat go organizujemy i trasa biegnie przez wyjątkowe miejsca. Bieg długodystansowy to jest sport prawdziwy, moda i idea. Wyjątkowym sprawdzianem jest maraton. Bieg „Solidarności” jest jedyny w swoim rodzaju. Jesteśmy maksymalnie zaangażowani w sprawy organizacyjne, pukamy do drzwi sponsorów. Nie mamy wakacji. Ale warto. Za rok Maraton Solidarności będzie miał srebrne gody.
- To jest bieg bardzo umiędzynarodowiony…
Kazimierz Zimny: Biegacze, a w tym roku już mamy, oprócz Polski, zgłoszenia z 24 krajów, chętnie przyjeżdżają. Maratończycy i publiczność odczytują dobrze ideę i wiążą bieg z ideą „Solidarności” i tej solidarności pisanej małą literą. Dla wielu to też jest wspomnienie. Chcą brać udział w naszym sierpniowym święcie.
- Maraton to dystans, który sprawdza człowieka?
Kazimierz Zimny: Podziwiam tych ludzi. Przecież to są amatorzy. Można przebiec 10 kilometrów, można i 15. Ale maraton od samego jego początku, prawie trzy tysiące lat wstecz, to jest odwaga i wyzwanie. A przecież nawet i ta granica jest przesuwana, zawodnicy idą do innych konkurencji, do triatlonu. Ludzie chcą się dalej sprawdzać. Maraton jest powrotem do źródeł sportu. To sport prawdziwy i idea. Zapraszam na XXIV Orlen Maraton Solidarności, na 15 sierpnia, ulicami Trójmiasta. Zapisy trwają.
- 27/07/2018 12:23 - Interesariusz nie zawiedzie. Kandydaci włodarza na start
- 26/07/2018 19:26 - Leszek Miller: Od głosu wyborców wiele zależy
- 25/07/2018 20:21 - 758. Jarmark Św. Dominika
- 24/07/2018 18:23 - CBA w Gdańskim Parku Naukowo-Technologicznym
- 22/07/2018 15:44 - Jest oświadczenie prezesa Investgda - kolejny miejski krezus
- 19/07/2018 17:44 - Gdzie jest oświadczenie prezesa Investgda?
- 17/07/2018 12:23 - Pomorskie konsultacje w sprawie systemu wsparcia osób niepełnosprawnych
- 17/07/2018 11:37 - Pożar w stoczni
- 16/07/2018 18:17 - Stowarzyszenie myGdańsk.pl przekazało Szkole Fregata drukarkę 3D
- 14/07/2018 14:51 - Święto truskawki na Złotej Górze