Niedawno jeden z portali poświęconych Afryce zamieścił moją recenzję książki napisanej przez Nigeryjczyka mieszkającego w Polsce. Dzieło to, poświęcone problemowi rasizmu w naszym kraju, z literackiego punktu widzenia było napisane tak koszmarnie, że zasługiwało jedynie na to by je zjechać bez skrupułów. Ale czymże byłby Internet bez rozgrzanych do czerwoności, uniesionych w słusznym gniewie, pożytecznych idiotów? Kilkoro dyskutantów komentując moją skromną ocenę tej literatury uznało, że: jestem rasistą, ksenofobem, nie znam sytuacji emigrantów w Polsce i z pewnością kierują mną jakieś osobiste uprzedzenia wobec debiutującego wszak, młodego, wrażliwego na krzywdę ludzką pisarza. Tak, jakby debiut mógł być jakimkolwiek usprawiedliwieniem dla grafomanii, a słuszne skąd inąd poczucie niesprawiedliwości wynikającej z rozpowszechnionego w Polsce rasizmu, uzasadnieniem prawa do uważania się za pisarza, każdego komu przyjdzie na to ochota. Tak więc moi oponenci najpierw usiłowali mi wmówić, że jestem kimś innym niż jestem – bo rasistą ani ksenofobem się nie czuję – a potem przeszli do obelg, wśród których słowo warchoł należało do delikatniejszych.
Nie dałem za wygraną i bohatersko odparłem ataki, a jeden z krzykaczy zniknął z portalu z całym zapasem swoich cennych uwag. Mimo to nie spodziewam się, że ktokolwiek z tego towarzystwa zrozumiał delikatną różnicę między dobrą książką a marną propagandą. Ważniejsze dla nich bronić „naszego czarnego brata” - bo tak wypada, tak będziemy cywilizowani, oświeceni i będziemy mieli dobre samopoczucie i mniemanie o sobie, nawet jeśli komuś nawrzucamy od najgorszych – niźli otworzyć oczy szerzej, niż nakazuje to poprawność polityczna.
Jako że dużo czytam, zabrałem się ostatnio za lekturę „Angielskiej flagi” Imre Kertésza. I cóż zobaczyłem na okładce? Taki oto komunikat: „Publikacja została sfinansowana przy wsparciu Komisji Europejskiej. Wyraża ona jedynie opinie jej autorów, a Komisja nie może być pociągnięta do odpowiedzialności w zakresie wykorzystania informacji w niej zawartych.” Ki diabeł, myślę sobie. Czegóż te unijne urzędasy się boją? Dlaczego wolą dać kasę niż przyjrzeć się na co tę kasę dają? Dlaczego Komitet Noblowski nie bał się tego Węgra, a jakiś krawiaciarz w Brukseli trzęsie portkami i zasłania się prawniczym wytrychem? Jak pamiętam, podobna formułka przyozdobiła wydaną kilka lat temu książkę Thomasa Bernharda, „Wymazywanie”, uchodzącą za kontrowersyjną. No cóż, myślę sobie, pożyteczni idioci rulez!
Nie wróży to dobrze na przyszłość i śmierdzi komuną mentalną na kilometr. Widać w naszym słodkim kraju, we współczesnej Europie, a pewnie i w większej części globu, w dobrym tonie jest nikomu się nie narażać, przytakiwać przymykając oczy i wszystkich z góry uznać za potencjalnie niebezpiecznych albo wręcz przeciwnie – pokrzywdzonych. Po której stronie, kogo posadzimy, zależy tylko od jego koloru skóry, narodowości, wyznania, orientacji takiej czy innej itp. itd. No i od tego, czy ten ktoś myśl ma słuszną, czy może przypadkiem odważył się pomyśleć inaczej.
Raczej Orwell, niż Grochola.
Dariusz Olejniczak
- 04/11/2010 18:47 - Marek Formela: Nie pieprzcie bez sensu!
- 04/10/2010 10:05 - Gdańsk się budzi
- 10/09/2010 11:32 - Dariusz Olejniczak: Butelka "Sprajta" za dwa miliony zł podatników
- 31/08/2010 21:59 - Wakacji nadszedł kres
- 05/08/2010 14:57 - Jacek Pauli: Chleb zdrożeje, ale lokomotywy PR jadą dalej
- 04/08/2010 08:04 - Marek Formela: Kołtun PO leży krzyżem...
- 09/06/2010 19:50 - Przebieranki - obiecanki
- 23/05/2010 09:18 - Pleplanie
- 13/05/2010 23:03 - Potęga smaku
- 02/04/2010 15:45 - Dziki kraj