Odejście Huberta Wołąkiewiczaz Lechii odbiło się małym echem. Szczególnie w wybrzeżowych mediach. Aż dziw bierze. Kiedy to bowiem pomorski klub piłkarski miał w składzie reprezentanta Polski? I kiedy to gdańska drużyna aspirowała do czołowych miejsc w ekstraklasie? Do tego - to plebiscytowa 10-ty sportowiec pomorza. Tymczasem więcej uwagi poświęca się lekkim przeziębieniom regionalnych futbolistów niż transferowi reprezentanta kraju...
A szkoda, bo to wielowątkowa sprawa. I warta zastanowienia. Po pierwsze dobrze się stało, że klub "nie wymiękł". Szefowie Lechii nie dali się wciągnąć w żenujące targi. Efekt końcowy takich handli - to sytacja w szatni Lecha po spełnieniu życzeń Arboledy. Oprócz niego i jego agenta - wszyscy są niezadowoleni. W bliskiej perspektywie - niekończąca się lista żądań innych zawodników. Tak wię trzeba pogratulować roztropności kierownictwu Lechii, że nie weszło w taki interes...
Po drugie - co by sie jednak nie mówiło - odejście Wołąkiewicza - to poważna strata dla klubu. Hubert mógł być nad morzem zawodnikiem, który przez 2-3 sezony mógł decydować o sile drużyny. Ktoś wcześniej nie docenił jego możliwości.
I po trzecie wreszcie: nieśmiałe apele czy H. W. nie powinien z pobudek patriotyczno-gdańsko-kibicowskich zrezygnować z poznańskiej oferty? Otóż tym wszystkim chciałbym przypomnieć drugiego po Romanie Koryncie wielkiego piłkarza Lechii. - Zdzisław Puszkarz posłuchał takich "podpowiadaczy". - Zamiast grać, co mu proponowano w słynnym wówczas jeszcze Górniku Zabrze - pozostał w Gdańsku. Zdzichu poklepywany przez działaczy, redaktorów i kibiców przyjął rolę ulubieńca tłumów. nad Motławą. Jaki jest tego efekt i jak Gdańsk na stare lata mu pomaga wiedzą dziś nieliczni, którzy o nim pamietają.
Jest jeszcze jedno dno tej sprawy. Inny reprezentant Polski, Sławomir Peszko przeszedł przed samym końcem roku FC Koeln. Zrobił to łatwiej niż można znależć na gdańskiej Starówce czystą toaletę. Tylko dlatego, że wczesniej działacze z Poznania zgodzili się frajersko na tak skonstruowany kontrakt, że Peszko mógł praktycznie odejść kiedy chciał. I oto prezes Lecha, pan Andrzej Kadziński tak mówi o Peszce "Przeglądowi Sportowemu": "Był ważnym ogniwem w Lechu, ale nie potrafił uszanować ibiców i klubu. Ja w ogóle nienawidzę ludzi, którzy nie identyfikują się z zespołem, za nic mają herb, który noszą na koszulce".
Pan prezes zamiast wytłumaczyć się swoim kibicom jak to się stało, że poważna firma Lech wcześniej podpisała bezsensowny kontrakt - nawiązuje prawie do Honoru, Boga, Ojczyzny. Skąd my to znamy??? Jednoczesnie nie przeszkadza to mu wyciągnąć z innego klubu zawodnika. Skusić mamoną. To tez zatem znamy. Kali ukraść krowę - dobrze. Kalemu - źle.
Jan Lindner
- 27/01/2011 18:56 - Po polsku...
- 27/01/2011 18:51 - Gdańsk czyli enklawa publicznego dobrobytu
- 22/01/2011 09:19 - Jacek Pauli: Pusty parking, pełen łez
- 21/01/2011 17:06 - Buzek na wózek
- 15/01/2011 10:46 - Krauze, Owsiak - czyli alibi dla władzy
- 22/12/2010 19:20 - Jak można to kupować?
- 10/12/2010 16:20 - Marek Formela: Latarką w półmrok
- 26/11/2010 20:17 - Ważny wizerunek nie wizja
- 26/11/2010 20:12 - Brak świadomości i konieczność zmian
- 04/11/2010 18:47 - Marek Formela: Nie pieprzcie bez sensu!