Grażyna Paturalska: Demokracja bez kobiet to pół demokracji!
To zdanie wypowiadane było wielokrotnie jako myśl przewodnia Kongresu Kobiet Polskich.
Pierwszy tak wielki i o historycznym znaczeniu Kongres po1918 roku. Najpierw wielkie wydarzenie w Warszawie, a potem podobne w Gdańsku i innych miastach.
Zjawisko absolutnie niezwykłe, magiczne, przypominające „pospolite ruszenie’, eksplozję wielkiej, nieokiełznanej, a tłumionej przez lata energii i synergii kobiet.
Byłam naprawdę pod wrażeniem! Poddałam się atmosferze i podobnie, jak biorące w tym wydarzeniu ponad trzy tysiące kobiet, uniosłam się lekko, jak balonik napełniony helem, nad tym rozentuzjazmowanym tłumem.
Było wszystko: piękne i mocne słowa, plany i marzenia, empatia, łzy wzruszenia, że oto udało się „jednej i drugiej pani” to, co było treścią i celem ich życia. Udało się to, co na początku wydawało się tak trudne, że aż niemożliwe. Brawo! Tak trzymać! Większość z nas, „kongresowiczek” ocierała łzy wzruszenia, myśląc zapewne o własnych trudnych przedsięwzięciach życiowych, z których jedne się udały, inne - nie, a jeszcze inne – wciąż przed nami. To było, jak przesłanie: że warto próbować – i znowu i znowu, i znowu….
Tak długo, jak istnieje to „coś” w nas, co od dawna zaprząta nam umysł, nie daje nam spać i „spokojnie żyć”, bo tak naprawdę właśnie TO jest prawdopodobnie treścią naszego istnienia, tu i teraz! Nawet, jeśli tego jeszcze nie wiemy lub nie rozumiemy dlaczego tak jest?
Ale to, co było dla mnie najpiękniejsze i najważniejsze w tym wydarzeniu, to wspólne przeżywanie radości. Solidarność w radości! Zjawisko dzisiaj nieczęste, prawie na wymarciu… I jaka szkoda, bo przecież:
RADOŚĆ SIĘ MNOŻY, JEŚLI SIĘ JĄ DZIELI
Gdziekolwiek i jakkolwiek docieramy do szczytu swoich dążeń i rozglądając się widzimy tuż obok nas uśmiechnięte i przyjazne twarze, to wszystko nabiera sensu i blasku. Bo to właśnie jest prawdziwy sens wszelkich działań: uśmiechnięte i przyjazne twarze zamiast gołego i śliskiego wierzchołka góry lodowej. I choć widok roztacza się stąd wspaniały, to jesteśmy zupełnie sami i nie możemy nawet podzielić się z nikim naszym zachwytem. Zamiast tego samotnie drżymy z zimna i lęku, z obawy przed bolesnym upadkiem. I wtedy uświadamiamy sobie, że jedyne, co może nas uchronić przed tragicznymi skutkami tego upadku, to właśnie szeroko otwarte ramiona przyjaciół, choćby jednego! Takiego, który ze szczerym uśmiechem umie dzielić z nami słodycz naszego sukcesu, a nie „tylko’ gorycz porażki. Tak!!! Jak się okazuje znacznie łatwiej jest nam „płakać” nad nieszczęściem przyjaciela, niż szczerze cieszyć się jego szczęściem….Jeżeli radość się mnoży, jeśli się ją dzieli, to co ze smutkiem?…
Często odnoszę wrażenie, że niestety on też się mnoży…wydawałoby się - znacznie szybciej niż radość.. To może stąd wokół nas tylu smutnych, rozdrażnionych i niezadowolonych ludzi?
I choć wszyscy niby o tym wiemy, to o co tak naprawdę chodzi? Dlaczego łatwiej nam „solidaryzować się w bólu, niż w radości? Czyżby dlatego, że znacznie prościej jest nam wtedy znieść i usprawiedliwić własne porażki, błędy, niedoskonałości?
Taka błędna retoryka: tej się nie udało, tamtej się nie udało, więc… i mnie nie mogło się udać! I robi się tak jakoś lepiej, choć nikt na tym nie zyskał…
A dlaczego nie odwrotnie?! Tej się udało, tamtej się udało, więc… i mnie musi się udać!!
I uda się, jeśli włożyłam w to całe moje serce, zaangażowałam się w pełni i wierzyłam w sukces. Czyż to nie lepszy sposób budowania siebie?
Zastanawiam się często, czy te same problemy w równym stopniu dotykają mężczyzn?
Wszak widzi się wśród nich wielu ambitnych, zdeterminowanych na sukces, walczących o swoje własne lub coraz wyższe pozycje. Odnoszę wrażenie, że w tej męskiej walce dzieje się jakoś inaczej… Nie wiem dokładnie, jak? Ale może więcej w tej walce godności własnej, szacunku dla przeciwnika i dla siebie samego? Może stać ich na to, by nabrać dystansu do niektórych, nawet ważnych spraw, popatrzeć na nie z daleka, tak, by zyskać szerszą perspektywę, a następnie wybrać to, co jest albo lepsze, albo wygodniejsze w danym momencie, bez szukania drugiego…. i piątego dna.
Jak więc zachowują się mężczyźni, a jak kobiety w odniesieniu do własnej płci?
W odniesieniu do własnej? Hmmm, no cóż… Przypomina mi się pewien stary dowcip, który najlepiej zilustruje to zjawisko:
1/ Przychodzi wiarołomny mąż do domu, a zapytany, gdzie był tak długo, odpowiada, że grał z przyjacielem w karty. Zdenerwowana żona dzwoni więc do niego i pyta, czy to prawda? Przyjaciel odpowiada: ależ tak, oczywiście! Chcesz? To dam ci go do telefonu!
2/ Przychodzi wiarołomna żona do domu i tłumaczy mężowi, że strasznie zagadała się z przyjaciółką. Mąż dzwoni do przyjaciółki, na co ta zdenerwowana odkrzykuje: Co??? Twoja żona??? Nie mam pojęcia, gdzie była! Od miesiąca jej nie widziałam!
…Może to trochę przerysowane, ale jest w tym ziarno prawdy, że prawdopodobnie my – kobiety nie zostałyśmy tak hojnie, jak mężczyźni, wyposażone w poczucie solidarności względem własnej płci. Zastanawiam się, dlaczego? Skąd się to wszystko bierze?
Może fakt, że przez wieki musiałyśmy przedzierać się przez gęste sito świata zdominowanego przez mężczyzn lub przez inne konkurujące o to samo nieliczne kobiety? Wszędzie i zawsze brakowało dla nas miejsca, ławka rezerwowych była za krótka, a panowie nie chcieli ani ustąpić nam miejsca, ani nawet się przesunąć. Zawsze i o wszystko musiałyśmy walczyć z najwyższą determinacją, jakby to była ostatnia szansa i możliwość w naszym życiu.
A kiedy już szczęście uśmiechało się do nas, to nagle trafiała nam się….upragniona ciąża!
A jak sprawy się mają, kiedy w rachubę wchodzą relacje damsko – męskie w „walce o ogień”? Tu też przytoczę przykład, tym razem z życia wzięty, niestety nie dowcip…
Otóż następnego dnia po tym niezwykle energetyzującym i optymistycznym zjawisku, jakim był Kongres, frunęłam lekko niczym ptak, z miłością w sercu do świata i ludzi na dużą i ważną konferencję w …Sejmie. Bez większego zdumienia zobaczyłam to, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić przez cztery wcześniej spędzone tu lata: tłum eleganckich i niezwykle szarmanckich wobec kilku obecnych tu kobiet, mężczyzn. Prawdziwa kurtuazja, aż miło popatrzeć! Trochę jednak zdziwiła mnie aż tak znaczna męska dominacja, ponieważ jednym z wiodących tematów był „udział kobiet w życiu publicznym oraz… parytety na listach wyborczych”. Po paru niezwykle uprzejmych i pełnych słodyczy, a skierowanych głównie do (kilku) kobiet zdaniach otwarcia, stało się to, co musiało się stać!
Panowie mówili, przekonywali, pytali…po co nam (kobietom) aż tyle! 50%! (w końcu jest nas „tylko” 52% w społeczeństwie) miejsc na listach? Skąd „Oni” teraz wezmą aż tyle kobiet???! Przecież i tak już teraz – mimo, że parytetów jeszcze nie ma, mają z tym nie lada problem!!! …Na nic zdały się tłumaczenia, że może jednak znajdziemy, może spróbujmy???
…Podobnie, jak obecne tu inne kobiety z każdą chwilą czułam się tak, jakby ktoś z moich skrzydeł, na których tu przyfrunęłam, wyrywał mi brutalnie i bez znieczulenia po jednej lotce. Konsekwentnie i do końca! Aż nie została mi już żadna…I nawet miłość do świata i ludzi jakby wyblakła…
Nawet jeśli w czasie Kongresu Kobiet przez krótki moment miałam tzw. chwilę słabości zastanawiając się w głębi duszy szczerze i uczciwie, czy aby na pewno nam - kobietom potrzebne są parytety, by sięgnąć po nasze wielkie marzenia za pomocą takich rozwiązań,
to już teraz, po tej konferencji, byłam pewna, że to NASZA JEDYNA I SŁUSZNA DROGA „w walce o ogień”. Nawet jeśli nie chcemy jej tak nazywać, nawet, jeśli nie chcemy jej toczyć z mężczyznami (a przecież absolutna z nas większość nie chce!), to pora uświadomić sobie, a zwłaszcza mężczyznom, by poprzez swoje zachowawcze postawy nie stawiali nas po drugiej stronie barykady. Nie chcemy tam się znaleźć! Z natury większość z nas jest delikatna, wrażliwa, nie umie i nie chce rozpychać się łokciami w twardym, by nie powiedzieć – brutalnym, męskim świecie. To czego pragnie ogromna większość kobiet świadomych swojej siły i wartości, to potrzeba i ciągłe poszukiwanie partnerstwa, współpracy, sprawiedliwości i …przyjaźni. W miłości, w związkach, w rodzinie i również w pracy i życiu publicznym!
To nasze największe marzenie! Dla jego spełnienia gotowe jesteśmy ponieść największe ofiary i poświęcenia, ale…do czasu!… Kiedy ten czas mija, a nic się nie zmienia, rodzi się w nas rozczarowanie, bolesny zawód, a w końcu sprzeciw! Jesteśmy zbyt wartościowe, mądre, inteligentne, wykształcone, zbyt wiele innych wspaniałych walorów posiadamy, aby świat – na skutek dominacji i egoizmu męskiego – miał być ich pozbawiony i wszelkich płynących z tego korzyści. Na to, jako więcej niż połowy społeczeństwa, zgody być nie powinno!
Drugim, może nawet jeszcze bardziej przykrym doświadczeniem, jakiego doznałam w związku z tą kobiecą „walką o ogień”, to była broń wytoczona przez…kobiety przeciwko parytetom. Rozumiem doskonale, że może nie wszystkim paniom podoba się pomysł wprowadzenia ich, bo jak się wyraziły w liście otwartym: nie życzą sobie stosowania takich „przywilejów” dla kobiet, które stawiają je w upokarzającej sytuacji. Drogie Panie! Przepraszam w tym miejscu! Czy ktokolwiek i kiedykolwiek z nas słyszał , aby Panowie korzystający w taki właśnie sposób (a właściwie „gorszy”, bo nierówny!) z tych praw od zarania demokracji nazywali je „przywilejami”??? Czy mieli z tego tytułu jakiekolwiek dylematy lub skrupuły? Cóż powiedzieliby oni w takiej sytuacji? A no przypuszczalnie: „ależ tak, oczywiście! Chcesz? To dam ci go do telefonu!” Dlaczego więc w naszym – kobiecym przypadku, musi to natychmiast przybierać formę ostrego protestu przeciwko własnej płci? Czyż nie lepiej przemilczeć ten fakt? Dlaczego, patrząc na zachowania mężczyzn, nie umiemy czerpać z nich przykładu, zwłaszcza dobrego przykładu? Dlaczego od razu budzi się w nas tak przyganiana natura „psa ogrodnika”, który, choć sam nie lubi jabłek, to nikomu nie pozwoli ich skosztować.
Gdzie się podziała nasza solidarność dla spraw ważnych nie tylko dla nas osobiście? Na tej zasadzie np. kobiety bezdzietne lub w podeszłym wieku, mogłyby powiedzieć, że nie widzą potrzeby rozwiązania problemu brakujących w naszym kraju żłobków i przedszkoli. Czy byłoby to w porządku? Czy dlatego, że to ich nie dotyczy, to mają prawo wyrokować, że nie ma tego problemu w ogóle? Lub nawet, jeśli jest, to nie wymaga on rozwiązania?
Drogie Panie, drodzy Panowie, którzy tak myślicie, nie mam zamiaru nikogo obrażać, krytykować lub przekonywać do innego sposobu myślenia! Nie, absolutnie NIE!
Każdy ma prawo do własnych sądów i myśli i nikt nie ma prawa oczekiwać lub żądać, abyśmy ten sposób myślenia zmieniali. Nawet, jeśli jest błędny!
Jedyne, o co proszę i apeluję, to o SOLIDARNOŚĆ. Słowo tak bezgranicznie piękne, ponadczasowe, ponadwymiarowe, że aż brak mi słów, aby je opisać…
Solidarność – zielone światło dla spraw i ludzi, którym trzeba pomóc, bo bez tej pomocy nigdy nie staną się rzeczy i piękne, i wielkie, i potrzebne. Nawet jeśli nasze zdanie na jakiś temat jest odmienne, zatrzymajmy ja dla siebie, nie wznośmy barykad, nie przeszkadzajmy innym w realizacji ich planów i marzeń życiowych. Pozwólmy im na nie, a nawet pomóżmy.
Nic nas to nie kosztuje, a „oni” będą nam za to niewymownie wdzięczni!
Solidarność – słowo klucz do męskiego sukcesu i do sukcesu w ogóle.
Słowo, dla nas Polaków o znaczeniu przełomowym i historycznym, które rozsławiliśmy na całym świecie, nadając mu głęboki sens, jakiego dotąd nie miało.
Pamiętajmy o solidarności wszędzie tam, „gdzie rozum nie sięga”.
Pozdrawiam i życzę wszystkim solidarności „bliźnich” w każdej naszej życiowej sprawie.
Grażyna Paturalska, była posłanka, jedna z liderów Stronnictwa Demokratycznego na Pomorzu
- 09/01/2010 22:18 - Nihilizm i słuszne wartości
- 24/12/2009 09:01 - Znikające obietnice ”
- 23/12/2009 17:29 - Apolityczny karp
- 10/12/2009 10:25 - W słusznej sprawie
- 08/12/2009 16:07 - Meandry władzy
- 26/11/2009 10:44 - Polskie piekiełko
- 26/11/2009 10:43 - Polityczne boisko Premiera
- 20/11/2009 09:22 - Ubogacić orła!
- 14/11/2009 12:10 - Jednoręcy bandyci
- 06/11/2009 09:39 - Nieistniejące drogi