Na salonach unijnych toczy się zaciekła wojna o budżet. Wojna, która może wykoleić UE. W dobie kryzysu nie ma nic dziwnego w tym, że cięcia budżetowe muszą nastąpić. Nic też dziwnego, że biedni nie chcą stracić, a bogaci, jak najmniej wrzucić do wspólnego kotła. Może niepotrzebnie premier Donald Tusk ogłosił zawczasu, jaką kwotę uzna za satysfakcjonującą. W efekcie sam postawił się w niezbyt komfortowej sytuacji, a nad Wisłą rozpętała się nowa wojenka – rozważnej polityki kompromisu z polityką niepoważną i pieniacką.
Jarosław Kaczyński, reprezentant tego drugiego stylu, zwanego również stylem pirotechnicznym, uważa, że 500 mld euro należy się Polsce, jak psu zupa. Dlaczego się należy? Tego nikt nie wie. Jesteśmy członkami Unii na takich samych prawach, jak pozostałe kraje. Wobec szalejącego kryzysu musimy również stawić mu czoła i pogodzić się z mniejszym budżetem. Nie możemy liczyć na to, że ciężar walki z kryzysem wezmą na siebie wyłącznie najbogatsi, skoro także w tych krajach niezadowoleni ludzie wychodzą na ulicę i protestują przeciwko zaciskaniu pasa. Wielcy Europy, może ktoś o tym zapomniał, także muszą liczyć się z opinią publiczną w swoich krajach.
Ale dla pisiorów mniejszy budżet niż 500 mld to wręcz zdrada kraju o świcie! Jak może być inaczej, skoro Jarosław Kaczyński wszystko załatwił z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem? Otóż prezes osobiście otrzymał od niego zapewnienie, że Polsce nie obetną ani centa i Tuskowi pozostało najłatwiejsze zadanie na świecie – pojechać po „swoje” i zameldować Kaczyńskiemu wykonanie zadania. A potem skandować: „yes, yes, yes!!!” i „Vivat prezes”!
Nie wiadomo, dlaczego i kiedy Cameron składał prezesowi takie deklaracje. W końcu Kaczyński nie zajmuje w Polsce żadnego eksponowanego stanowiska. Jako szef wiecznie przegranej partii opozycyjnej w mało ważnym dla Anglików kraju, raczej dużej siły przebicia przy Downing Street 10 nie ma. A może prezes rozmawiał z Cameron Diaz? Skoro Marek Belka mógł znać Jennifer Lopez, to dlaczego Kaczyński ma nie znać Cameron? A że w Hollywood jest to osóbka znana ze swojej delikatnie mówiąc, nieroztropności, mogła PiS-owi 500 miliardów obiecać…
Całe te brednie PiS-u wywołują uśmiech politowania. Ale mnie do śmiechu wcale nie jest. Aż mnie ciarki przechodzą po plecach, gdy pomyślę, co by było, gdyby budżet unijny negocjował Jarosław. Z pewnością polityk, którego nieobliczalności obawiała się cała Europa, a kanclerz Niemiec – największego polskiego sojusznika w Unii - oskarżył o to, że Stasi i Ruscy doprowadzili do jej wyboru, uzyskałby dla Polski więcej… W końcu sojusz budżetowy PiS-u z premierem kraju, który najbardziej pragnie cięć i oszczędności do czegoś zobowiązuje.
Nie oszukujmy się, błędy i zaniechania Donalda Tuska na pewno można by mnożyć. Jest to jednak polityk, który ma mocno pozycję w Unii i z jego zdaniem z pewnością się liczą. Jestem pewien, że nikt inny nie załatwi Polsce lepszego budżetu. Dlatego nie dajmy się zwieść antyrządowej propagandzie niskich lotów. Bo cóż to za ujma dla dębu, że go piesek obsika?
Jerzy Borowczak
- 23/12/2012 16:25 - Okiem Borowczaka: Rok podziałów
- 17/12/2012 17:43 - Okiem Borowczaka: Sentymenty, a prawa rynku
- 11/12/2012 12:32 - Latarką w półmrok: Siwiec na lewicy...
- 09/12/2012 14:00 - Okiem Borowczaka: 13 grudnia Jarosława
- 03/12/2012 14:50 - Okiem Borowczaka: Jeden Palikot wiosny nie czyni
- 22/11/2012 16:19 - Górski: Twórzmy alternatywę medialną
- 19/11/2012 13:24 - Okiem Borowczaka: 5 lat koalicji PO-PSL
- 12/11/2012 19:10 - Okiem Borowczaka: Święto chaosu i negatywnych emocji
- 08/11/2012 08:42 - Latarka w półmrok: Firma tenisowa
- 07/11/2012 10:36 - Okiem Borowczaka: IV Rzeczpospolita – Dzień Świra