W polskim kalendarzu początek maja symbolizują dwie daty, zaznaczone „na czerwono”: 1 maja – Święto Pracy, dzień św. Józefa Robotnika i 3 maja – Święto Konstytucji 3 maja.
Geneza Święta Pracy wywodzi się z walki robotników o 8-godzinny dzień pracy. W 1886 r. zastrajkowali robotnicy w Chicago, żądając 8-godzinnego dnia pracy.
W Kościele 1 maja obchodzone jest od 1955 r. jako wspomnienie świętego Józefa Robotnika.
Dzień 1 maja, jako Święto Pracy, został zawłaszczony w XX wieku przez systemy totalitarne, zarówno realnego socjalizmu, jak i socjalizmu narodowego. Po latach wraca jego pierwotna wymowa.
Przypomnijmy, że prawo pracy, w tym normy czasu pracy, po odzyskaniu niepodległości było jedną z ważniejszych reform podjętych przez socjalistyczny gabinet Jędrzeja Moraczewskiego w 1918 roku.
Jak przystało na byłego członka Centralnego Komitetu Robotniczego PPS i redaktora naczelnego pisma PPS „Robotnik”, Naczelnik Państwa Józef Piłsudski wydał dekret o ustanowieniu 8-godzinnego czasu pracy oraz o 46-godzinnym tygodniu pracy. 23 listopada 1918 r. rząd Moraczewskiego wprowadził ów dekret w życie.
W czasie stanu wojennego 1 maja 1982 roku oraz rok później w wielu miastach Polski, obok oficjalnych, z czerwonymi szturmówkami, pochodów z okazji Święta Pracy, odbyły się pierwszomajowe kontrmanifestacje, organizowane przez podziemną „Solidarność”.
1 maja 1982 r. ulicami Gdańska w niezależnym pochodzie przeszło co najmniej kilkanaście tysięcy zwolenników „Solidarności”. Manifestanci przeszli pod Pomnik Poległych Stoczniowców, do Bazyliki Mariackiej i do Wrzeszcza.
Wydarzenie nastąpiło w pięć miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego, po internowaniu ponad pięciu tysięcy członków NSZZ „Solidarność” i innych organizacji. Była to spontaniczna manifestacja. W tym dniu milicjanci z ZOMO nie byli brutalni. Ustawieni drużynami przyglądali się niezależnemu pochodowi, a SB robiła zdjęcia przechodzącym.
A wszystko to w dzień upamiętniający upominanie się o prawa robotnicze, wspominający wielką kampanię strajkową i pacyfikację robotników z fabryki McCormick Harvester Co w Chicago.
W 1918 roku rząd Moraczewskiego, złożony z PPSD, PPS i dwóch odłamów PSL, powołany 17 listopada 1918 r. przez Józefa Piłsudskiego, jako kontynuacja rządu Ignacego Daszyńskiego, trzy dni później ogłosił program zakładający budowę ustroju gospodarczego i społecznego według doktryny socjalistycznej.
W ślad za dekretem o czasie pracy rząd wkrótce m.in. ustanowił inspekcję pracy oraz prawo o ubezpieczeniach oraz powszechne prawo wyborcze, obejmujące jako jedne z pierwszych państw po Australii i krajach skandynawskich kobiety.
Skrócenie dnia pracy do 8 godzin poparli też działacze endeccy, jak ks. Tadeusz Styczyński ze Związku Ludowo-Narodowego, twierdzący, że jest to „najważniejszym warunkiem podniesienia moralnego i duchowego poziomu klasy robotniczej”.
Żeby łatwiej zauważyć progres w dekrecie z 1918 roku warto przypomnieć, jak szybki rozwój fabryk w XIX wieku w Łodzi, Białymstoku, Warszawie, Poznaniu i Lwowie doprowadził do sytuacji znanej z Reymontowskiej „Ziemi obiecanej” – robotnicy i robotnice pracowali nawet kilkanaście godzin dziennie, bez względu na płeć i wiek.
Tak funkcjonowały kopalnie, fabryki włókiennicze, wszędzie tam, gdzie potrzebowano taniej siły roboczej. Warunki zaś były nieraz gorsze niż niewolników na plantacjach bawełny w południowych stanach Ameryki. W końcu zaczęto czas pracy ubierać w jakieś „karby”. Rosja od 1897 r. miała maksymalny czas pracy 12 godzin (od 1905 r. na kolei, w marynarce, przemyśle naftowym pracowano 8 godzin), a Austro-Węgry od 1885 r. - 11. W Niemczech przed I wojną światową robotnicy pracowali po 9-10 godzin.
Zrewoltowana Rosja wprowadziła 8-godzinny dzień pracy 11 listopada 1917 r. Po niej Finlandia, Niemcy i Polska.
A zaczął Robert Owen, romantyk i socjalny działacz z Walii, prekursor spółdzielczości, w drugiej dekadzie XIX wieku zaproponował podział po 8 godzin na sen, na pracę i na 8 godzin odpoczynku. Jednak „otoczenie biznesowe” szybko jego pomysły zweryfikowało.
Trzeba by kolejnych stu lat, by dekrety Piłsudskiego i rządu Moraczewskiego wpisały się w idee Walijczyka na terenie Polski.
Z szanowaniem czasu pracy nie było jednak dobrze. Ustawa z 18 grudnia 1919 r. o czasie pracy w przemyśle i handlu nie znalazła poszanowania. Nie była przestrzegana tak z winy pracodawców, jak i robotników, chcących zarabiać więcej przez wydłużanie czasu pracy w zakładach stosujących płace godzinowe. Robotnik godził się na to z konieczności, byle nie utracić miejsca pracy i zarobku.
ASG
- 22/05/2018 18:36 - Młoda „Solidarność”: druga próba
- 20/05/2018 08:50 - Sopockie co nieco: „Wszystko się może zdarzyć…”
- 17/05/2018 17:04 - Akapit wydawcy: Fekalia gdańskie – zagrożony pokój 314
- 16/05/2018 07:53 - Sopockie co nieco: „Duma i uprzedzenie”
- 05/05/2018 20:24 - Akapit wydawcy: Los człowieka bez władzy
- 29/04/2018 08:39 - Sopockie co nieco: „Pić to trzeba umić?!”
- 29/04/2018 08:37 - Akapit wydawcy: Pakt dla Stogów?
- 24/04/2018 18:22 - Sopockie co nieco: Miasto dla artystów?
- 21/04/2018 10:47 - Akapit wydawcy: Fetor jałmużny
- 21/04/2018 10:44 - Gdańskie podwórko: Jaka praca taka płaca?