Wizyta na Pomorzu Eriki Steinbach, prominentnej polityk rządzącej CDU/CSU i szefowej Związku Wypędzonych to nie przypadek.
Jej wizyta poprzedza dwudziestolecie podpisania polsko-niemieckiego traktatu, który na lata ukształtował stosunki między Polską a jej zachodnim sąsiadem. I to kształtował w nader nieproporcjonalny sposób. Podpisany 17 czerwca 1991 r. Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy pozostawił m.in. nie załatwioną kwestię polskiej mniejszości zamieszkującej RFN. Niemcy wysyłają w stronę polska wyraźny sygnał – uwaga, mamy swoje racje. Obecność Frau Steinbach to sygnał, że przy bierności naszego MSZ na załatwienie postulatów takich, jak polityczne i prawne uznanie polskiej mniejszości w Niemczech oraz choćby respektowanie naszych interesów w strefie granicznej nie ma co liczyć. Gazociąg Nord Stream zablokuje rozwój zespołu portowego Szczecin-Świnoujście, a przy plażach Uznam powstanie gigantyczna ferma wiatrowa. W opinii opozycji minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski prowadzi minimalistyczną politykę, nie spełniającą aspiracji szóstego co do wielkości państwa Unii.
Sami godzimy się na stan, w którym nie funkcjonuje w Niemczech pojęcie polskiej mniejszości, choć w RFN mieszka blisko dwa miliony osób o polskich korzeniach. W Niemczech polska mniejszość działała oficjalnie do...27 kwietnia 1940 r. Tego dnia marszałek Hermann Goering wydał zarządzenie delegalizujące polskie organizacje i konfiskujące ich majątek. Podważenie dekretu Goeringa otworzyłoby szanse na wznowienie działalności i odszkodowania.Tego Niemcy nie zaakceptują. Z kolei Polskę zamieszkuje około 200 tys. osób narodowości niemieckiej. Niemcy mają dwóch posłów w Sejmie. Dotacjami cieszy się nauczanie języka niemieckiego.Budżet federalny nauki języka polskiego jednak nie finansuje.
Erika Steinbach, chociaż jej plan wizyty dokładnie nie jest znany, nie spotka się z nią żaden prominentny polski polityk, nie jest figurą bez znaczenia. To wytrawna niemiecka polityk, zasiadająca w Bundestagu od dwudziestu lat. Pełni funkcję rzeczniczki frakcji chadeckiej ds. praw człowieka i pomocy humanitarnej w Bundestagu. Stainbach jest też dobrą znajomą i partyjną koleżanką kanclerz Andrei Merkel. Szefowa Związku Wypędzonych realizuje niemiecką politykę historyczną wspierając fundację „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” i inicjując budowę Centrum przeciwko Wypędzeniom w stolicy Niemiec. Instytucja ta ma dokumentować wysiedlenia Niemców z Europy Środkowej i Wschodniej, uzupełnione o dzieje przesiedleń innych nacji. O ile "Centrum przeciwko Wypędzeniom" miałoby służyć poznaniu historii to akcentowaniu losów "wypędzonych" powinny towarzyszyć opisy okoliczności, które do tego procesu doprowadziły, czyli agresja i aneksja terenów Polski przez III Rzeszę, masowe wysiedlenia ludności polskiej z terenów włączonych do Rzeszy, zbrodnie ludobójstwa na ziemiach polskich.
Informację o przyjeździe szefowej Związku Wypędzonych do Rumi i Trójmiasta podała niemiecka bulwarówka "Bild am Sonntag”. Steinbach miałaby spotkać się tu z kobietą, która jako dziecko "trzymała ją w ramionach". Steinbach przedstawia więc wizytę jako podróż do kraju dzieciństwa. Erika Steinbach określa siebie jako "wypędzoną”. Swoją podróż na Pomorze uzasadnia chęcią odwiedzenia stron "ojczyźnianych”. Podkreśla, że urodziła się w Rahmel/Westpreußen. De facto był to teren Polski, bezprawnie okupowany w latach 1939–1945 przez III Rzeszę, czyli urodziła się w 1943 w okupowanej Polsce w Rumi. Jej ojciec był podoficerem, mechanikiem lotnictwa. Nie była więc usunięta z rodzinnych stron, ale wraz z matką uciekły z terenów okupowanych przed Armią Czerwoną. Po latach m.in. podczas Tag der Heimat obarczała odpowiedzialnością za tzw. wypędzenia m.in. Polskę i Czechy.
Steinbach chciała też odwiedzić gdyński kościół redemptorystów, w którym są tablice poświęcone ofiarom storpedowania i zbombardowania okrętów transportowych, którymi Niemcy salwowali się ucieczką, gdy ich życia na Wschodzie dobiegało kresu w 1945 r. Chciała złożyć kwiaty pod tablicą upamiętniającą ofiary "Gustloffa", "Steubena" i "Goi" Polakom nie obcy jest etos rycerski. W naszej tradycji jest szacunek dla cmentarzy. Gdyby było inaczej stanęlibyśmy w jednym szeregu z barbarzyńcami ze Wschodu i Zachodu, którzy w imię ideologii chcieli nas zniszczyć w 1920, 1939 i 1945. Gdyby Stainbach zechciała skłonić głowę na mogiłach polskich obrońców Wybrzeża oraz w Piaśnicy i zadumać się w KL Stutthof ten gest byłby do zaakceptowania.Zatopienie okrętu - transportowca noszącego imię nazisty Wilhelma Gustloffa, zasztyletowanego przez żydowskiego studenta, można w warunkach wojny totalnej uzasadnić. Wróg – nazistowskie Niemcy był już pokonany zimą 1945 r., ale szukał nie tylko schronienia. Załogi U-bootów z gdyńskiej bazy szukały możliwości dalszej walki. Na Zachodzie brytyjskie i amerykańskie bombowce obracały w ruinę niemieckie miasta, na Wschodzie przedzierały się przez zimę setki tysięcy ciekinierów, ginących w śniegu i na zatapianych statkach. Niemieckie życie na Wschodzie dobiegło kresu. Tłumy oszalałych ze strachu ludzie napierały zimą 1945 r. na porty. Wśród ludzi szukających schronienia na pokładzie „Wilhelma Gustloffa” znalazły się głownie osoby cywilne - uciekinierzy z Memel, Elbląga, Gdańska i Gdyni - wśród nich było 3 tysiące dzieci. Byli tam też marynarze Kriegsmarine z bazy U-bootów i 400 kobiet ze służby pomocniczej. Zginęło kilkuset specjalistów szkolenia U – bootwaffe, co złamało plan podwodnej ofensywy. Ale wyobraźmy sobie co działo się pod i na pokładzie „Gustloffa” trafionego torpedami, panikę i strach ludzi walczących by utrzymać się na powierzchni wody, której temperatura sięgała 2 stopni C. Torpedy wystrzelił dowodzony przez komandora Aleksandra Marinesko S – 13. Za atak dowódca dostał prosiaka i przydział wódki. Musiał się wykazać bo wcześniej podpadł i groził mu sąd za niesubordynację. Ten waleczny matros w 1963 r. zapił się na śmierć w Leningradzie.W 1945 r. brytyjskie bombowce zatapiają „Cap Arkona” - ginie ok. 6 tysięcy byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Na dno idzie „General Steuben” z 3 tysiącami uciekinierów na pokładzie, storpedowany przez sowieckie okręty podwodne..
Niemcy płacili za grzech nazizmu. Uciekali mieszkańcy Pomorza i Prus na pokładach statków transportowych, mając przed oczami ofiary z wsi Nemmersdorf (obwód królewiecki). Dumę nazistów łamała Armia Czerwona, która nie słynęła wszak z rycerskości. Pokazała to w Gdańsku rozprawiają się z miastem już po wyparciu nazistów w marcu 1945 r. (oprócz Wyspy Sobieszowskiej, zajmowanej przez Niemców do maja 1945 r.) i jego mieszkańcami. Czerwonoarmiści potraktowali Gdańsk jako „germańskie zdobyczne miasto”. To nie Polacy ponoszą winę za wysiedlenie Niemców. Alianci nie pytali nas o zdanie. Tak jak nie pytali o zdanie mieszkańców polskiego Wilna i Lwowa. Warto też przypomnieć słowa polskich biskupów „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” z 1965 roku. Historia nie ma czarno białych barw, czasem ważne są też półtony. Nie dzielmy ofiar na ludzi pierwszej i drugiej kategorii.
Nowy porządek w Europie został ustalony przez zwycięzców. Polska, była w tym obozie zwycięzców, ale z okrojonym terytorium. Straty naszego kraju w wyniku II wojny światowej w pewnym stopniu rekompensowały ziemie zachodnie. Było to zgodne z postulatem narodowej demokracji, która od I wojny światowej postulowała granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej oraz stanowiskiem rządu RP, ale utraciliśmy tereny wschodnie Rzeczpospolitej na rzecz ZSRR. Wysiedlenia dotknęły Polską ludność, którą wcześniej zdziesiątkowały też fale wywózek z 1940 i 1941 r. Zaczęła się wędrówka ludów.
Nie zawdzięczamy naszych Ziem Zachodnich dobremu sercu Stalina i komunistów (KPP w latach 1919-20 m.in. optowała za pozostawieniem Śląska granicach Niemiec i „w rękach niemieckiego proletariatu”, by nie dostał się on tylko reakcyjnej białej Polski). Wujaszek "Soso" chciał przez to trzymać w szachu Polskę, dając do zrozumienia, że przyjaźń sojusznicza Polski i Związku Sowieckiego są gwarantem granicy zachodniej. Również tej granicy z enklawą królewiecką, wykreślonej ręką Stalina od linijki, niczym granice państw afrykańskich, które Europejczycy opuszczali „wyzwalając" z kolonialnej zależności.
Na gruzach hanzeatyckiego Gdańska nowa władza chciała stworzyć modelowe miasto proletariackie. Na szczęście nie stanęła tu „mała lecz gustowna” replika Pałacu im Józefa Stalina i odbudowano część Głównego i Starego Miasta.
Natalia Maj
- 23/05/2011 09:22 - Krzywonos Gdańszczaninem Roku
- 22/05/2011 19:38 - Tusk pacyfikuje bunt młodzieży
- 22/05/2011 10:22 - Prezydent włączył się w Krwioobieg
- 21/05/2011 21:25 - "Grajmy w zielone" czyli ogród to nie sama zieleń
- 21/05/2011 15:51 - Od dziś: nowe prawa dla rowerzystów [Zobacz film]
- 21/05/2011 11:24 - Gigantyczne zarobki prezesa gdańskich spółek
- 20/05/2011 21:53 - Pomorskie listy PO już znane
- 20/05/2011 17:33 - Ogrodnicze święto
- 20/05/2011 15:42 - Jan Kreft przewodniczącym Rady Nadzorczej Radia Gdańsk
- 20/05/2011 14:53 - Śledztwo dot. żony marszałka województwa umorzone